Moje Drogie...
Bywam tu ostatnio bardzo rzadko, za co bardzo Was przepraszam.
I jednocześnie dziękuję wszystkim tym, które tu zaglądają z nadzieją, że zobaczą coś nowego, niektóre z Was słówko miłe zostawią... Dziękuję zatem za tę cierpliwość Waszą i wyrozumiałość...
Pisałam jakiś czas temu, że weny nie ma, zapału, chęci... Wy mi na to, że wróci...
Nie wraca. Troszkę jest to spowodowane zmianami, które się właśnie w moim życiu dzieją.
Sprawy zawodowe przybrały obrót dosyć ciekawy i właśnie jestem w trakcie spełniania swoich zawodowych marzeń :D Z pracy w korporacji przeniosłam się do pracy w domu.
Jest miło, przyjemnie, ciepło... Tylko gdzie i kiedy ja w tych moich szpilkach... ? ;)
Ale, ale ... pewna mądra osóbka uświadomiła mi przyczyny mojego stanu niechęci do robótek.
Dawno, daaaawno temu pisałam Wam, że anioły były moją terapią na smutki. Im smutniejsza, tym ładniejsze wychodziły... A teraz, no cóż... Jam szczęśliwa jak nigdy jeszcze!!!! Brakuje słonych łez, które były składnikiem anielskim! Stąd ta niemoc. Więc z jednej strony mi żal nieco i trochę tęsknię za wycinaniem, klejeniem, lepieniem... ale.. no same rozumiecie.
Jeśli takie są przyczyny, to ja się zmuszać nie będę!! :D
No tak, czy siak- dziś anioł zaległy, którego bardzo lubię. W scenerii wiosennej.
Ten włochaty kawałek, to drapak Tymona, na którym anioł stanął do sesji.
Niestety, kocia zazdrość nie pozwoliła na zrobienie kolejnych zdjęć...
Dlatego to ostatnie w nieco innym świetle...
Na dziś to tyle.
Kilka skrzydlaków czeka na publikację więc pojawię się niebawem.
No i może uda mi się zasiąść do stołu - z uśmiechem..
I sklecę jakąś maminą, radosną kartkę.
Tymczasem ściskam Was ciepło i dziękuję za jestestwo :D